Nie zapowiadało się, żeby dziś był dobry dzień. Widok, który powitał Petera Churcha, gdy wyszedł z patrolowego poduszkowca, nie był zbytnio zachęcający. Od frontu magazynu ustawiło się siedem wirnikowych patrolowców, za którymi przykucnęli podenerwowani oficerowie. Sto metrów wyżej, niebo przecinały zielono-srebrne VTOLe służb GEO. Przez moment Church skanował widok szukając swojego porucznika. Widząc burzę rudych włosów przyczajoną za ślizgaczem, Szeryf V Dystryktu z nachmurzoną miną przebiegł rozgrzany słońcem plastik kadłuba. Dowódca Patrolu zasalutował jak tylko umiał najzręczniej, ukryty za swoim pojazdem: „Hej szefie! W samą porę na dobrą zabawę. Wygląda, że będziemy mieć ciekawy poranek”. Zaczął wyjaśniać sytuację, ale nieznany głos w radiokomunikatorze przerwał mu w pół zdania. „W porządku Dillon, masz dwie opcje. Albo te dzieciaki odlecą stąd VTOLem, który grzecznie zaparkujesz w ciągu pół godziny na dachu budynku, albo odjadą do domu w kanapkach, jasne? A na znak dobrej woli wypuszczamy najmłodszego”. Church uniósł brwi.
„Dzieciaki były na wycieczce edukacyjnej, kiedy natknęli się na te gnidy, podczas ich machlojek z jakimś ładunkiem.” – wyjaśniał oficer. „Zastrzelili nauczyciela, na ich oczach. Dzieciaków znaczy się.”
Duże skrzydło bramy w centrum magazynu zaczęło się uchylać i oficerowie patrolu skulili się za osłonami. Church ani drgnął, miał więc czysty widok na małe, przestraszone dziecko, stojące samotnie na środku wejścia. W chwili gdy dziecko obejrzało się za siebie i zaczęło biec, Peter miał przez moment złe przeczucie. Nie zdążył jednak zareagować. Nim chłopiec odbiegł kilka kroków, głośny strzał rozbrzmiał echem wewnątrz magazynu i głowa dziecka eksplodowała. Dźwięk strzału nie zdążył umilknąć, gdy część umysłu Churcha przywołała wspomnienia sprzed dekad.
..Ja, Peter Church, przyrzekam uroczyście strzec praw i zarządzeń GEO. Niech me lewe ramię zawsze będzie opoką dla słabych.
Radio zaskrzeczało: ”Mówiłem ci Dillon, jedyna droga jaką szczeniaki dotrą do domu, to skoczek na dachu.. albo w kawałkach. Teraz, albo zobaczymy pojazd za 25 minut, albo zaczniemy ich wypuszczać przez drzwi!”.
Niech me prawe ramię zawsze będzie wzniesione przeciwko niegodziwcom.
Nie rozglądając się dookoła, Church dobiegł do otwartej kabiny patrolowego poduszkowca i wyjął automatyczną strzelbę z uchwytów. Trzymając w dłoni luźno broń, okrążył przód poduszkowca i skierował się w stronę bramy.
Przysięgam bronić GEO i jej obywateli przed każdym wrogiem.
Południowe słońce paliło niemiłosiernie głowę Petera, gdy podszedł schylił się i podniósł okaleczone ciało malca. Szedł dalej w kierunku magazynu, czując jak kolana dziecka wbijają mu się w pierś, mimo założonego pancerza. Nim doszedł do bramy, całe plecy miał we krwi chłopca.
Przyrzekam swą lojalność wobec Karty GEO i zasad jakie w niej opisano.
Church uniósł automat i nacisnął spust. Drzwi eksplodowały na jego drodze. Twardziel kryjący się za bramą został pocięty setkami fruwających odłamków plastiku, zdążył jednak wycelować w Szeryfa. Dwie pierwsze kule utkwiły w ciężkim pancerzu bojowym, chroniącym tułów Petera. Trzecia wywołała falę gorącego bólu w jego ramieniu. Church zagryzł zęby i przesunął automat, czując trzy kopnięcia kolby w zagięcie łokcia. Ogień automatu poszatkował bandytę na kawałki.
Wolność dla rodzaju ludzkiego…
Peter odwrócił się w stronę schodów wiodących na górę, gdzie rzędem ulokowane były przeszklone biura i otwarta przestrzeń sali konferencyjnej. Nastolatek o nalanej twarzy, w zużytej kamizelce ochronnej, pędził w jego kierunku wymachując pistoletem. Church cisnął w jego stronę opróżniony z amunicji automat, ten instynktownie go pochwycił. Jednym płynnym ruchem, Szeryf dobył swego magnum i wypalił. Automat potoczył się w dół schodów, za nim, spłynęło bezwładne ciało bandyty.
…i równość dla wszystkich.
Dobiegając do góry schodów Szeryf spostrzegł kilka rzeczy. Było tu dwóch ludzi pilnujących dzieci, obaj uzbrojeni w broń automatyczną, a brodacz wyglądający przez okno i krzyczący do radia z pewnością był szefem. Gdy jeden ze strażników uniósł broń, Church dał nura przez korytarz, prosto w drzwi otwartego biura.
Mój umysł poświęcam poszukiwaniu prawdy, a ciało oddaję obronie spraw GEO.
Strażnik ostrożnie czając się za narożnikiem, podchodził do biura, w którym schronił się szaleniec, ważący się minąć jego dwóch kompanów. Dostrzegłszy dziecięce buty wystające zza biurka, puścił serię w mebel, mając nadzieję, że dosięgnie ukrytego tam napastnika. Church miał jednak inny pomysł, wyskoczył zza biurowej szafki z wyciągniętym nożem i ciął bandytę w tętnice szyjną. Czerwona mgiełka spłynęła kroplami krwi po szybie biura. Peter nachylił się pod biurko i wyciągnął zwłoki małego towarzysza.
O zachowanie życia walczyć będę całym sercem.
Wkroczył do hallu i zdecydowanym krokiem ruszył w kierunku sali konferencyjnej. Słyszał już przestraszone krzyki dzieci. W chwili gdy wyskoczył zza rogu, dostrzegł ostatniego ze strażników. Oddzielała go od niego stłoczona grupa przerażonych, małych dzieci. Słysząc kroki Szeryfa, bandyta spojrzał w jego stronę. Peter strzelił bez namysłu prosto w jego pierś. Impet strzału rozbił ciało przemytnika o ścianę stojącą za nim. Church skoczył pomiędzy dzieci a brodacza z radiem w ręku. Jego ręka krzyczała w agonii bólu, mimo to trzymał mocno na ramieniu zwłoki chłopca.
„Jestem Peter Church, Szeryf GEO. Oskarżam cię o porwanie, morderstwo, próbę morderstwa, ostrzelanie oficera GEO i spisek przeciwko siłom porządkowym. Niniejszym uznaję cię winnym i wymierzam karę śmierci.”
Mężczyzna wypuścił z ręki milczące radio i rzucił się w stronę broni. Church uniósł pistolet i wolny z namysłem, wypalił prosto w skroń drania. Nim ciało brodacza uderzyło bezwładem o ścianę sali, Szeryf ułożył delikatnie na ziemi martwego chłopca.
..a całą duszą służyć będę sprawiedliwości.